(Athenodora – 1539r.
p.n.e.)
Była czwarta nad ranem, słońce
powoli szykowało się do w zejścia. Zerwałam się z łoża, szybko
wykonałam poranną toaletę i cicho, jak mysz, zbiegłam do stajni
pod zamkiem. Gdy byłam już przy wejściu zagwizdałam przeciągle,
a echo jeszcze minutę odbijała się po ścianach ogromnego budynku.
Usłyszałam uderzenia kopyt o kamienną posadzkę, słuch mnie nie
zawiódł, już kilka sekund później ujrzałam na horyzoncie (to
naprawdę DUŻA stajnia) mojego kochanego wierzchowca, Artaks’a*
był on jedynym ”mężczyzną” któremu ufałam bezgranicznie.
Wyhamował z galopu zaledwie metr przede mną kiwając przy tym głową
i rżąc radośnie, nie tracąc czasu wskoczyłam mu na grzbiet,
mocno owinęłam nogi w około jego masywnego brzucha co, w brew
pozorom nie było łatwe, – Artaks był Shire’m czystej krwi** -
wplotłam palce w jego kruczo-czarną grzywę i docisnęłam mu łydkę
porozumiewawczo, z miejsca zagalopował. Gnaliśmy razem w stronę
pobliskiej puszczy.
Zapach drzew,
Wiatr we włosach,
Śpiew ptaków,
Artaks, ja i dziki pęd...
Przestałam myśleć i oddałam się
przyjemności porannej przejażdżki...
Trzy godziny później:
Weszłam na zamek i zaczęłam zmierzać
ku jadalni... Ale chwila... Przecież ja zapomniałam się
przedstawić... WRÓĆ!!!!!
Była czwarta nad ranem, słońce
powoli szykowało się do w zejścia. Zerwałam się z łoża, szybko
wykonałam poranną toaletę i cicho, jak mysz, zbiegłam do stajni
pod zamkiem. Owszem, zamkiem, bo widzicie, ja mam to cholerne***
szczęście być córką ateńskiego konsula... Nazywam się
Athenodora, cudowne imię, wiem, lecz wierzcie mi lub nie, mogło być
gorzej. Jestem jedynaczką i starą panną – za tydzień kończę
dwadzieścia jeden lat, a jeszcze nie mam męża. – Jak się z tym
czuje, spytacie? Doskonale. Mój ojciec, tak samo jak cała reszta
płci głupszej... em-hem, to znaczy męskiej twierdzi, że kobieta
to tylko taka gówno warta zabaweczka, która nie powinna mieć prawa
do niczego z wyjątkiem wiecznego przytakiwania swojemu ”ukochanemu”.
Ja osobiście spławiłam kilkunastu amantów, – uśmiechnęłam
się do tych wspomnień – po pięciu latach przestali próbować,
a może to ja zrobiłam się stara... nieee, po prostu ich
zniechęciłam. No więc tak sobie żyje co jakiś czas wysyłając
do ratusza listy z protestem w kontekście ”Kobieta to też godny
obywatel”, ”Kobieta też ma prawo głosu”, oczywiście nie
podpisuje się pod nimi imieniem, niektórzy już szepczą,
(oczywiście płeć przeciwna) że jestem dziwna. Gdyby wiedzieli iż
umiem tyle samo co oni - tj. czytać, pisać, liczyć, walczyć
wręcz, strzelać z łuku i... przez swą skromność nie będę
wymieniać dalej - ucierpiało by ich biedne ego, a mężczyźni
zawsze robią wszystko by się wywyższyć. Zapewne spaliliby mnie na
stosie, z własnej bezsilności - oczywiście.
No, dotarłam wreszcie na miejsce: gdy
byłam już przy wejściu zagwizdałam przeciągle, a echo jeszcze
minutę odbijała się po ścianach ogromnego budynku. Usłyszałam
uderzenia kopyt o kamienną posadzkę, słuch mnie nie zawiódł, już
kilka sekund później ujrzałam na horyzoncie... ale, w sumie to już
czytaliście.
Tak więc, weszłam na zamek i zaczęłam
zmierzać ku jadalni, nie jadłam nic od czasu wczorajszego obiadu,
nic dziwnego że byłam trochę głodna. Służąca imieniem
Destaphantate (mówiłam, że moje imię naprawdę nie jest aż tak
złe) otworzyła podwójne drewniane drzwi i pokłoniła mi się
nisko – w odpowiedzi skinęłam głową. Przekroczyłam próg wrót
i moim oczom ukazał się ohydny obrazek : po drugiej stronie
długiego, dębowego stołu mój trzydziesto dwu letni ojciec
migdalił się z moją, teraz akurat pół nagą, dziewiętnastoletnią
macochą, (tak. Mam dwa lata młodszą macochę – Ble!!) której
szczerze nienawidziłam. W tej chwili nie marzyłam o niczym innym
poza umyciem oczu i wyrzuceniem widoku jej cycków z głowy. Pomimo,
że cierpliwie czekałam dobrą minutę, - która zdawała się być
wiecznością – nie raczyli przestać, zdawali się w ogóle nie
zauważyć, iż weszłam do pomieszczenia. Chyba czas ich
uświadomić – pomyślałam, a złośliwy uśmieszek sam wkradł
mi się na usta.
- Em-hem! – odkrząknęłam – Czy ja wam czasem w czymś nie przeszkadzam?! – spytałam retorycznie. Ojciec natychmiast zrzucił tę wywłokę z kolan jakby go parzyła, ta zaś wstając z podłogi z koszulą przytuloną do piersi posłała mi mordercze spojrzenie – odwzajemniłam je.
- Chciałaś coś córeczko? – powiedział mój rodziciel.
- Miałam ochotę coś zjeść, ale jakoś straciłam apetyt. – powiedziałam wymownie z dozą oburzenia i obrzydzenia.
- Yyy. To nie to na... na co wyglądało, naprawdę. My ten... no... po prostu ustalaliśmy listę tych... gości... cieszyliśmy się i... tak jakoś... uczcić to... tak wyszło...
- W istocie. – przerwałam mu, nie chcąc dłużej słuchać jego żałosnych wyjaśnień – A teraz wybacz, udam się do siebie.
Wyszłam na korytarz i skierowałam swe
kroki w stronę mojej komnaty. Ach, bal urodzinowy... już prawie
wyparłam go z pamięci, ale nie, musiał mi o nim oczywiście
przypomnieć. Szykowne stroje wpijające się wszędzie + sztywna
atmosfera i sztuczne, wymuszone uśmiechy = t o t a l n a m a s a
k r a. Oczywiście, należy to jeszcze pomnożyć stokrotnie przez
fakt, że to ja będę obiektem zainteresowania, czyli wynikiem
będzie...
A, szkoda gadać ! ! !
(Athenodora – 1539r.
p.n.e.)
- Nie, nie, nie. O! Tego na pewno nie włożysz! – gderała Hiskanodara (jedna ze służących) – Och, panienko! Nie masz się w co ubrać! – lamentowała, stojąc przed moją wielką szafą, której nóżki uginały się od ciężaru sukien. Przesadzała, stanowczo
prze-sa-dza-ła. A jaka była przyczyna
tej tortury? No oczywiście, nic innego jak bal urodzinowy!
- Ach, bez przesady, droga
moja! Cuż to za przygotowanie, bez zaznania stresu – nierealne!
Lecz co to, co ja widzę naszyjnik nowy na twej szyi spoczywa. Od
kogo ten podarek, hojny zaiste?! – cytowałam znienawidzonego prze
nią poetę, mając nadzieję, że pójdzie sobie zagniewana i da mi
wreszcie święty spokój. Opłaciło się, wyszła mamrocząc coś
pod swoim koślawym i mocno zadartym nosem. No wreszcie, czas to
był najwyższy! – pomyślałam, po czym rzuciłam się na
łóżko, byłam wykończona tymi przymiarkami, tym bardziej, iż już
doskonale wiedziałam co na siebie włożę – krwistoczerwoną
suknię, w której moja matka balowała za młodu. Było to jedyne co
mi po niej zostało, choć nie pamiętam czy ją kochałam (zmarła
gdy miałam sześć lat), to doskonale pamiętam, że darzyłam ją
szacunkiem i podziwem. – Ojciec mógłby przy niej być równie
dobrze przypadkowo miniętą na rynku osobą. – Pamiętam z jakim
dostojeństwem chodziła po zamku, była moją idolką,
niedoścignionym wzorem. Och, stare, dobre czasy!
Dość wspomnień! Czas się
wyszykować, a to może chwileczkę potrwać...
Pięć godzin później, sala balowa:
(osoba trzecia)
Ludzie ze znanych rodów rozmawiali w
wielkiej, udekorowanej sali. Gwar mieszał się z dźwiękami
dostojnej muzyki granej przez orkiestrę. Nagle wszyscy zamarli, nie
było szlachcica, który nie patrzyłby rozmarzony w stronę
wielkich, marmurowych schodów z pozłacaną poręczą. Jednak to nie
piękne wykończenia przykuły uwagę gości, przykuła ją,
przepiękna młoda kobieta, odziana w ciemnoczerwoną suknie, której
tren ciągnął się po ziemi za swoją właścicielką tylko jeszcze
bardziej podkreślając jej dostojeństwo. Włosy blondynki, na co
dzień rozpuszczone i lekko powiewające na ciepłym, południowym
wietrze, były teraz misternie upięte we francuski kok – idealnie
– tak właśnie, wyglądała idealnie. Dziesiątki par oczu
patrzących na damę z uwielbieniem (mężczyźni) i zazdrością
(kobiety), sprowadzały Athenodore po schodach wymuszając uśmiech i
perfekcję, której tak nienawidziła. Źle się czuła wśród tych
snobów, źle się czuła na tym przyjęciu, lecz wiedziała, iż
musi na nim być, jakby nie było, ci wszyscy ludzie przebyli długą
drogę by pogratulować jej ukończenia osiemnastu lat. Kilku
mężczyzn stało w zwartej grupie pod jednym z filarów
podtrzymujących dach z zimnym pożądaniem malującym się w ich
oczach, byli to adoratorzy, których zaloty odrzuciła, ale... nie
wszyscy, brakowało jednego – Sofokretana, a może inaczej mu było
na imię? Nieistotne – skarciła się w myślach. Przeszła
do gości by wysłuchać nieszczerych życzeń ”swoich” gości.
Zaczęła od grubego lorda i jego mizernej żony i to właśnie wtedy
dostrzegła najbardziej natrętnego ze swoich amantów, już cztery
razy próbował ją uwieść, zmierzał właśnie w jej stronę
zaśmiewając się wraz z jej ojcem. Ten zaś gdy dostrzegł
blondynkę powiedział:
- Och, córko wyglądasz przepięknie! – te słowa wyostrzyły jej czujność, doświadczenie nauczyło ją, iż mężczyzna nie prawi komplementów, no, chyba, że czegoś chce. – Rozmawiałem właśnie z tym młodym człowiekiem, – tu wskazał Sofokratena, grrr! Jak ja go nienawidzę! – pomyślała ofiara spisku* - jemu naprawdę na tobie zależy, więc za tydzień weźmiecie ślub! – Tego już było dla Atheny za wiele, wybiegła z pałacu wskoczyła na grzbiet swego wiernego wierzchowca i razem pognali do lasu, dopiero tam młoda kobieta pozwoliła sobie na słabość;
Wtuliła się w ciepłą
i miękką szyje Artaksa...
* Nie mogłam się powstrzymać. XD
*Przyznaje bez bicia, że to imię
zerżnęłam z „Never-ending story”
** Zdjęcie Artaksa:
*** Sorry za brzydkie słówka, ale
Athena... cuż to Athena (:-P) – jest wulgarna. ;]